Cześć.
Jestem ciekaw waszych pierwszych doświadczeń z C64 i anegdot z tym związanych.
Zacznę od siebie.
Była to jeszcze twarda komuna pierwszej połowy lat 80-dziesiątych. Myślę, że koło 1985 roku. Miałem wtedy 10 lat. We Wrocławiu w tych wczesnych latach 80-dziesiątych był punkt przy rynku: "MicroZeto". Tam w przestronnej sali było około 8 stanowisk TV z komputerami i na przeciwko po dwa krzesła lub foteliki. Komputery wykupywało się na godziny. Mieli ZX-y i C64. Pamiętam, że mieli też kolorowe TV, co nie było jeszcze z częste w tamtych latach. Rządził wszędzie Bomb Jack, Montezeuma i Commando. Bardziej zawansowani "szpanowali" grając np. w Imposible Misssion II lub Last Ninja. Ninja mógł być obsłużony tylko na jednym stanowisku, bo tylko na jednym była stacja dyskietek. Pamiętam, ze jak komp się stawiał i wgrywanie gry z magnetu trwało długo, to przedłużali uczciwe wykupiony czas. Do dzisiaj pamiętam też jak ciężko było się oderwać od Josticka kiedy kończył się czas...
Jakoś w tym czasie, lub trochę później los dał mi możliwość pograć w domu. C64 był 1 komputerem który miałem w domu, a w zasadzie przywoził mi go na kilka godzin w tygodniu kolega mojej siostry, starszej ode mnie o 10 lat.
Moja pierwsza gra to Super Pipeline II. Po prostu wariowałem na jej punkcie. Ten dreszczyk kiedy się ustawiało taśmę, pisało LOAD i hejaaa. Później wielka fascynacja Commando i rozważania, dla czego w budzie z płatnymi automatami Commando wygląda lepiej, niż na C64...
Kolejny etap, to kupiony na Wrocławskiej giełdzie C64 (mydelniczka) za nie małe pieniądze gdzieś chyba koło 1990... No i się zaczęło: siedzenie godzinami, zrywanie się z kumplami z ostatnich lekcji, zarywanie nocy na SPY VS SPY, oczywiście wszystkie 3 części...
Z tym C64 miałem nieciekawą przygodę, co pewien czas w prawym górnym rogu pojawiała się kreska szerokości centymetra i wysokości 2 pikseli. Zmieniała kolory i srrruuu, komp się zawieszał. Pamiętam, że chodziłem z nim chyba z 8 razy do MicroZeto, był tam też serwis kompików, katowali go testerami w kartridżach, puszczali na ciągła pracę i nic, tam nie chciał się wykrzaczyć. Przynosiłem do domu i działo się to znowu. Do dzisiaj nie wiem co to była to złośliwa usterka.
Za to uwierzyłem w Prawa Murphyego
i jedno z nich które mówi, że każdy uszkodzony sprzęt działa znakomicie w rękach specjalisty od naprawy.
Później była Amiga 500, do dzisiaj moja wielka miłość.
To był komputer z duszą. Zresztą też jak C64.
Z zasłyszanych anegdot wspomnę jeszcze historię opowiedzianą przez znajomego. W tych czasach Jaruzelskiego jakiś jego kolega tak wkręcił się w grę na C64, że nie wyłączał go przez tydzień, żeby nie stracić postępów.
Wiadomo o SAVE-ach nie było mowy...
Jeżeli forma posta się spodoba to wspomnę, może jeszcze coś później. Nie wiem czy innym się udzieli taka chęć wspomnień na tym forum.
Pozdrawiam!