Skoro opowiadamy sobie rozne rzeczy w tym watku, to ja odniose sie do wspomnianej wczesniej "Donald Duck's Playground", w ktora zagrywalismy sie z siostra do upadlego. Moze tez tak mieliscie, ze do komodorkowych gier dorabialiscie wlasne historie, wyobrazaliscie sobie "co bedzie dalej" lub jak gra sie konczy.
otoz przez pare lat z siostra doszlismy do wniosku, ze ta gra nie moze polegac tylko na zarobieniu kasy i wykupieniu wszystkiego ze sklepu. bylismy wrecz przekonani, ze musi byc jakies oficjalne zakonczenie. i wymyslilismy: trzeba wykupic wszystko ze sklepow, zrobic wymarzony plac zabaw, a dodatkowo... zarobic tyle kasy, zeby zapelnic caly portfel. wymyslilismy, ze jak gracz juz to osiagnie, to przyjedzie pociag, do ktorego mozna bedzie wsiasc i odjechac (w koncu po cos te tory tam sa, a nie tylko do jednej z gier, gdzie zabawki z polek spadaja hehehe).
chyba w polowie podstawowki w wakacje zrobilismy wielogodzinna sesje. zaczelismy kolo poludnia i na zmiane do 23.00 doprowadzilismy do tego, ze faktycznie zarobilismy tyle, ile sie dalo. pamietam, ze najwiecej kasy wyciagalo sie na lotnisku, ale z nudow zmienialismy tez zwrotnice dla pociagow. najmniej wyciagalo sie w sklepie z owocami.
jesli dobrze pamietam, to w portfelu najwyzszy nominal to bylo 20$. doprowadzilismy do tego, ze wypelnilismy go do ostatniego miejsca i w momencie, gdy mielismy dodac nastepna 20$ wstrzymalismy oddechy. o ile pamietam, banknot wpadl na miejsce poprzedniego. i nie wydarzylo sie absolutnie nic. pociag nie przyjechal. czasem lepiej, zeby cos pozostalo tylko marzeniem lug "legenda o grze", skoro sie ja w calosci samemu wymyslilo