Początek Prasy Komputerowej w Polsce
Łukasz 'Luc' Sanecki
Pomoc: Łukasz Czekajewski, Bartłomiej Dramczyk, Dariusz Michalski, Wojciech Setlak
|
Mamy koniec lat 80-tych. Zachodnia Europa, Stany Zjednoczone i inne rozwinięte kraje zachwycają się możliwościami komputerów. Doskonałe maszyny do liczenia, towarzysze do "pogadania". Komputery dają możliwość nauki i pokazywania swoich umiejętności. Powstają magazyny o tematyce komputerowej. Najpierw ogólnie, później o konkretnych modelach (ZX Spectrum, Atari, Commodore). A jak było w Polsce? Było trochę inaczej.
Na początku 1991 roku startuje jeden z najstarszych magazynów o grach ("Magazyn Fanów Gier Komputerowych") - niestety już od 1996 roku ś.p. Top Secret. Założycielem był Marcin Przasnyski (obecnie szef zespołu pisma Komputer ŚWIAT GRY). Cytuję z TS: "Marcin był autorem pomysłu polskiego pisma dla graczy, którego zalążkiem była rubryka "Co jest grane" w najdawniejszych Bajtkach". Warto by było przedtem napisać, iż to właśnie spółdzielnia "Bajtek" wydawała wówczas większość pism komputerowych. Bajtek - pismo trochę o wszystkim i dla wszystkiego: rozrywkowiczów, programistów. Nie będę tu opisywał powstawania następnych tytułów, bo zajęłoby to mnóstwo miejsca. W każdym razie na rynku wydawane były jeszcze tytuły "Komputer", "Kebab", "Commodore & Amiga", "C64+4", "Atari", "Secret Service", "Gambler" i pewnie jeszcze kilka mniejszych. Do dziś z wyżej wymienionych utrzymał się zaledwie 1 (słownie: jeden) miesięcznik - Secret Service. Uznanie dla zespołu za taki sukces. Wcześniej "wymiękł" Gambler (ostatni numer wyszedł w grudniu 1999, miałem wszystkie numery od 1994 roku). Co do upadków pism ze stajni "Spółdzielni Bajtek", to nie wiązały się one bezpośrednio z niską sprzedażą (np. Top Secret osiągał nakłady ponad 100 tysięcy egzemplarzy!), lecz spółdzielnia miała problemy finansowe. Poza tym pisma, które spółdzielnia wydawała przestawały być na czasie, razem z odchodzącymi starymi komputerami (Atari, Amiga, Commodore).
Do tego raportu zaprosiłem kilka znanych osobistości, nazywanych popularnie Starą Gwardią światka komputerowego w Polsce. Nie wszyscy odpisali, niektórym brakuje czasu, aczkolwiek udało mi dotrzeć do paru osób. A są to: Łukasz Czekajewski (Top Secret, Bajtek), Dariusz Michalski (Top Secret), Bartłomiej Dramczyk (Commodore & Amiga, Bajtek, Top Secret, Amiga Magazyn i inne) i Wojciech Setlak (Gambler) . To w dużej mierze dzięki nim mamy okazję dowiedzieć się całej prawdy o zaczątkach komputerów w Polsce. "Jak to się kiedyś robiło?" Dowiecie się już zaraz...
Absolutne początki
Jak się kiedyś tworzyło gazetę...
Bartłomiej Dramczyk (Commodore & Amiga, wiele innych...):
Na początku
było źle. Zaczęło się od papierowych, czarno-białych wydań Bajtka, po które ustawiały się kolejki w kioskach, a ich
zdobycie graniczyło z cudem (podobnie jak w 1982 r. pierwszego egzemplarza Fantastyki). W tym czasie, obok Bajtka (niestety nie pamiętam już kolejności) wyrosły jeszcze dwa tytuły - nakierowany na Spectrum i Amstrada IKS i oczywiście Komputer, bliższy raczej Atarowcom.
Łukasz Czekajewski (Bajtek, Top Secret): Zaczynałem w Bajtku, do którego ściągnął mnie Marcin Przasnyski. Zajmowałem się grami - krótkie opisy i czasami mapy do gier. W tamtych czasach rozpracowanie jakiegoś tytułu i zrobienie do niego mapy mogło zająć nawet miesiące. Pracowaliśmy na zawieszających się wiecznie Spectrumach, na nich graliśmy, na nich pisaliśmy teksty. Ten komputer wzbudza zresztą we mnie straszną nostalgię, bo była to pierwsza maszyna (sprowadziliśmy ją z Hiszpanii, bo kupić jej w Polsce się jeszcze wtedy nie dało), którą podłączyłem do swojego kolorowego telewizora w domu. I przez pierwszy miesiąc grałem dniami i nocami a jedyną przerwą był czas potrzebny na wczytanie następnej gry. Czy ktoś jeszcze pamięta, że gry przechowywało się na kasecie magnetofonowej i można je było skutecznie kopiować metodą głosnik-głośnik?
Bartłomiej Dramczyk (Commodore & Amiga, wiele innych...):
Mój pierwszy tekst autorski, do pierwszego numeru C&A powstał zupełnie przypadkiem. Akurat sprowadzałem się do Warszawy na czas stutenckich hulanek (czyli zaczynałem studia), postanowiłem więc będąc w Warszawie odwiedzić
Klaudiusza Dybowskiego. Okazało się, że razem z gromadką ludzi już siedzi i pracuje nad pierwszym numerem C&A.
Brakowało im pół kolumny tekstu do numeru. Usiadłem i napisałem (na jakimś 286, czy innym gruchocie), całe pół
kolumny na temat tego, dlaczego software'owa emulacja peceta na Ami jest bez sensu... Tekst zwał się bodajże Kameleon. Nic górnolotnego, nie mniej do dziś software'owa emulacja PC na Amidze kuleje... Redakcja przez długi czas pracowała tylko
na kilku maszynach. Był C-64C ze stacją 1571 i drukarką (stoi u mnie w domu), była Amiga 500 wraz z kontrolerem dysku, który wiecznie się sypał (też stoi u mnie w domu) oraz A2000, która później została zamieniona na A1200 z HD i jeszcze A600 (która po pewnej tułaczce też zawędrowała do mnie). Był też wspomniany 286, czy XT (tego niestety nie pamiętam), oraz jeden szybszy pecet, na którym pracował Naczelny.
Top Secret - wielu fanów, wielki zawód
Specjalnie dla C64 Power, znakomity recenzent strategii i nie tylko, były redaktor Top Secret (obecnie Komputer ŚWIAT) - Dariusz Michalski aka SIR HASZAK przedstawia 'całą prawdę o tym magazynie'. Wstrząsające, aczkolwiek takie są fakty...
Dariusz Michalski 'Sir Haszak' (Top Secret):
Nie zdążyłem na pierwszy Top Secret. Gdy napisałem swój pierwszy tekst do pisma, ukazał się numer 9, zapowiadający zmiany. Największą była zmiana całego zespołu redakcyjnego. Wysłana do redakcji recenzja Warlords zaginęła bez wieści. Jej trop odnalazłem w pierwszym numerze Secret Service - fragment załączonego do niej listu znalazł się w Superach.
Drugi Top Secret był bardzo dziwnym miejscem z kilku względów. Po pierwsze początkowo redakcja mieściła się na 4 m2 i nikt specjalnie na to nie narzekał. Pracowali tam ludzie mocno przejęci tym, co robią, mieli wrażenie, że tworzą historię, przynajmniej gier komputerowych. Jakiś czas potem Alexowi i Gawronowi wraz z Miczem rzeczywiście udało się taką historię napisać.
Top Secret był także dziwny, gdyż jawił się jako nie do końca zastygła magma. Oczywiście dobre pismo musi żyć i się zmieniać, by znaleźć miejsce na rynku i dostosować się do potrzeb. W Top Secrecie doszło to do absurdu - każdy mający jakiś pomysł mógł go zrealizować, co kompletnie burzyło porządek pisma. Na tej zasadzie powstało "Jest taktycznie", które w każdym normalnym magazynie zaginęłoby w dziale recenzji. W żadnym innym piśmie nie miał szans zawiązać się dwuosobowy Triumwirat, który przejął od redaktora naczelnego pisanie wstępniaków. Nigdzie indziej na łamach zespół redakcyjny nie pisał tyle o sobie, plotkując oraz robiąc niegroźne żarciki i wycieczki osobiste. Żaden magazyn nie wylansował gwiazdy wśród czytelników, a taką z pewnością stał się Krzyś Kubeczko, znany wszystkim czytelnikom. W żadnej redakcji dysgrafik nie został sekretarzem redakcji.
TS był pismem chaotycznym, egoistycznym, zapatrzonym i zadufanym w siebie (to ostatnie dotyczyło wszystkich tytułów tego okresu), istniejącym na rynku, a jednocześnie obok niego. Najdziwniejsze, że wiele tysięcy ludzi kupiło tę wizję. Trudno było pozostać wobec niej obojętnym: albo się ten świat akceptowało, albo w całości odrzucało.
Absurdów wewnątrz redakcji i pisma było znaczne więcej. Słaby rynek firm mogących dać reklamy i formuła pisma, nie kojarząca się z poważnym periodykiem, sprawiła, że reklamodawcy omijali TS szerokim łukiem. Brak działu reklamy nie pomagał w zbieraniu ogłoszeń, podobnie jak nałogowe opóźnienia w ukazywaniu się w kioskach. Jeśli dodamy do tego kłopoty z kolportażem, nienajlepszy papier, początkowo kiepską szatę graficzną, objętość mniejszą od konkurencji i niezbyt dobrą redakcję tekstów (se moi), to dochodzimy do wniosku, że ukazywanie się pisma przez prawie 5 lat jest drugim cudem nad Wisłą.
Wszystkie te rzeczy, dziwne z punktu widzenia ludzi zajmujących się wydawaniem pism, miało jedną przyczynę. Top Secret był pismem afiliowanym przy klubie dyskusyjnym, zwanym Zepsołem. Zajmował się on głównie surrealistycznym humorem, choć miał swoje gwiazdy w różnych specjalizacjach. Emilus był mistrzem rozważań metafizycznych, w których sam się niekiedy gubił. Alex i Gawron toczyli bezustanne potyczki słowne. Dla Dobrochny każde słowo stanowiło wyzwanie, by napisać je nieortograficznie. Borek natomiast starał się do wszystkiego podejść zdroworozsądkowo, co w tym towarzystwie było niemożliwe i uważane za nietakt. Wyniki pisma były dla redakcji ważne, ale nie mniej ważna była dobra zabawa: rzucanie nowych pomysłów możliwych i niemożliwych do realizacji, błyskotliwe wymiany zdań, zestawy dowcipów i zabawa formą. Często odłamki życia redakcyjnego trafiały na łamy wyrwane z kontekstu. Zbyt hermetyczne dowcipy były, w miarę możliwości, wycinane.
Nie zawsze jednak zabawa była rzeczywiście dobra. Pierwszym sygnałem było odejście Alexa. Stanowiło to potężny wstrząs, bo nieuświadomiony pomysł bycia razem na wieki wieków wydawał się bliski urzeczywistnienia. Alex odszedł w czasie gdy dostarczał trzecią część zawartości numeru. Nowa sytuacja wymusiła przemyślenie o co walczymy, dokąd zmierzamy. Zreorganizowano pracę redakcji, ale już nic nie było takie jak przedtem.
Top Secret skończył się w chwili, gdy mieliśmy sporo pomysłów jak go zreformować. Nie pamiętam ich, ale były genialne. Każdy bał się jednak przejąć niedochodowy magazyn, którego nie można zreformować, gdyż jego postać stanowiła jedyną rację bytu. A skończył się równie kuriozalnie, jak trwał - wstępniakiem oznajmiającym czytelnikom, że już za miesiąc, w nowej, lepszej szacie graficznej...
Commodore & Amiga - legenda?
Bartłomiej Dramczyk (Commodore & Amiga, wiele innych...):
Pismo z założenia trzymało się dwóch maszyn - C-64 i Amigi. Jedni pokładali to za zaletę, inni jego wadę. Odzywały się też głosy iż C&A wywołało falę lamerstwa na scenie (tekst w ACS). Wiem, była w tych czasach silna i dobra konkurencja (C-64 + 4 & Amiga, Kebab, Amigowiec, Magazyn Amiga), ale C&A wiernie odgrywało swoją rolę, popularyzatora wiedzy, a jednocześnie pisma któremu trudno było zarzucić sztywniactwo wielu współczesnych tytułów. Te czasy to była absolutna pionierka, odkrywanie często niezdobytych terenów, wieczne konflikty z wrogiem (redakcja C&A mieściła się w tym samym pokoju co później powstała redakcja Mojego Atari/Atari Magazynu).
Były to też czasy wytężonej pracy, bo bywało że nikt nie miał czasu, a ja (występując pod kilkunastoma pseudonimami) pisałem czasami znaczną część numeru. Była to praca może nie znakomita pod względem finansowym, ale na tamte czasy
przynosiła spore dochody, jednak nie to było ważne - przede wszystkim była to praca wiecznie intrygująca, ciekawa i
obrazująca rytm tamtych czasów - ciągłe, niezwykłe zmiany. Wieczne wojny na nowe maszyny (nie jak dziś procesory,
szybkości, dopalacze graficzne). Trwało tak od końca 1990 r. (pierwszy nr C&A wyszedł na początku 91), aż do 1995, kiedy
pismo, jako drugie po Atari Magazynie znikło z rynku. W tym czasie pracowałem tam nieodmiennie jako współpracownik,
pod szefostwem najpierw Klaudiusza Dybowskiego, później Krystiana Grzenkowicza. Do tej pory cenię ich sobie jako
bardzo dobrych szefów.
Stałą ekipę C&A stanowiło kilka osób - Robert Chojecki (aka. RCH sekretarz red., przez długi czas zagorzały Atarowiec!, obecnie zajmuje się sprzedażą instrumentów muzycznych), Sławomir Bubel (C-64, Amiga, aktualnie pracuje w firmie SUN i czasami scenuje), Bartek Kachniarz (C-64, prawdopodobnie do dziś politykuje w UPRze), Piotr Cerkiewnik (Amiga, później praca w TV Polsat), Rafał Borzyński (Amiga, aktualnie prowadzi firmę produkującą animacje i efekty specjalne), Rafał Piasek (C-64, Amiga), Robert Kuliś (C-64, na pewno się ożenił, co dalej nie wiem), Tomek (C-64, aktualnie szef firmy Cavern). Był jeszcze Rafał Wiosna, który dosyć szybko przeskoczył do Amiga Magazynu. Był jeszcze PLIS (obecnie w IDG) i parę innych osób. Wybaczcie, jeśli kogoś pominąłem, ale upłynęło blisko 6 lat.
Wszystko stało się na tyle nagle, że właściwie jedyny element drukowanego, ostatniego numeru zmienił się o... stopkę. jak
zwykle - chodziło o względy ekonomiczne i nierentowność pisma (to wszak były czasy po padzie firm Atari i
Commodore...). Spółdzielnia Bajtek (do której należał tytuł) zachowała się przyzwoicie wypłacając po połowie wierszówek
autorom za następny, nigdy nie opublikowany numer (tak, to prawda - był gotowy do druku). Część materiałów z tego
nieopublikowaneog numeru trafiła do Bajtka...
Tu krótka dygresja - tak jak wcześniej masowe upadki pism Atarowskich upadek C&A był także dla użytkowników tych
maszyn końcem pewnej epoki. Szkoda, że wszyscy zrozumieli to zbyt późno.
Secret Service - chciwość ich zjadła?
Gazeta wystartowała w marcu 1993 roku, kiedy to już rynek prasy komputerowej był lekko rozwinięty i ukazywało się parę tytułów (głównie spółdzielni Bajtek). Można więc powiedzieć, że nie wchodzili na tak głębokie wody, jak ich poprzednicy. Secret Service - wydawało się, że mimo licznych problemów, przetrwają trudne czasy komercji i walki o czytelnika. Czy zaprzestanie wydawania pisma było zaplanowane, czy nagłe kłopoty finansowe zmusiły ich do tego? Na razie - cisza.
Tak jak wszędzie - zaczynali od dwóch komputerów i starej drukarki, a ich lokal mieścił się na miejscu starych pomieszczeń wojskowej wartowni. Jak pisze Pegazz Ass w podsumowaniu 50 numeru 'SS', powstanie SS wiąże się z nazwiskiem Jarosława Młódzkiego, który wykurzył wcześniej z Top Secret kilku redaktorów. Mówią o sobie, że są pionierami w dziedzinie wydawnictw komputerowych - to oni pierwsi wydali pismo z dołączonym Cover CD (najpierw dyskietki, później płyty), oni wyjeżdżali na targi ECTS do Londynu. Jednak to nie oni weszli na rynek jako pierwsi (choć część redakcji wcześniej była w 'Top Secret').
Na początku pismo traktowało o najpopularniejszych komputerach domowych - Amiga, Commodore, Atari no i IBM PC. Wraz z biegiem czasu (i kryzysem komputerów 8-bitowych), odłączane zostawały starsze maszynki (dość długo ukazywały się opisy gier na Amigę). Szkoda, że redakcja nie chciała zbyt długo trzymać (nawet z sentymentu) starszych komputerów, a zamiast tego poświęcali się konsolom. I tak już nie poczytamy tam opisów z mapami na całą stronę Dizzy'ego ;). W Secret Service pracowało kilka osób związanych dość mocno z Commodore 64, np. Adam Wieczorek (Harti), Tomasz Sękulski (Orin), Łukasz Bura (Joseph) i Jetboy. Większość przepadła jednak wraz ze zmianą tematyczną pisma. Secret Service istniało dalej, jednak z pewnością nie było to takie samo pismo... Stało się bardziej komercyjne, przesadzone. Nie było w nim ani śladu dawnych czasów...
Gambler - RRRewolucja zakończona
Po prostu Gambler... Podobnie jak w Top Secret, tu także najbardziej charakterystyczną częścią pisma były tzw. żółte strony, często krytykowane i jeszcze częściej oceniane jako bóstwo :). Swoją drogą, Secret Service miało KGB (Bardzo Tani Dodatek do SS :). A któż mógłby przedstawić całą historię Gamblera? Z powodu małej ilości czasu niestety Aleksy Uchański nie mógł pomóc przy artykule, jednak równie ważna osoba - Wojciech Setlak - bardzo wyczerpująco przedstawia prawdę o tym piśmie. Jakie były przyczyny upadku? Przeczytajcie!
Wojciech Setlak (obecnie Komputer ŚWIAT): Zaczęło się od tego, że latem 1993 roku wypuszczony został balon próbny: miesięcznik Enter ogłosił konkurs dla czytelników na nazwę dodatku o grach. Zainteresowanie było duże, a najczęściej proponowaną nazwą był oczywiście Fire.
Nazwa za bardzo kojarzyła się ze strzelaninami, więc po długich posiedzeniach zdecydowaliśmy się na Gamblera. Ojcem chrzestnym pisma jest Grzegorz Eider, ówczesny dyrektor wydawnictwa, pierwszy naczelny i sekretarz zerowego numeru Gamblera. Jako ciekawostkę dodam, że według jednej z rozważanych koncepcji miesięcznik miał nazywac się "Q", a okładka zerowego numeru miała być jednolicie czarna.
Przed ukazaniem się numeru 0 (w grudniu 1993) koncepcja pisma wykuwala się w długich dyskusjach z udziałem p. Eidera, Jacka Grabowskiego (obecnie redaktor naczelny Resetu), Maksa Wrzesińskiego (obecnie zastępca tegoż), Mirka Domosuda (przeszedł do nas z ŚGK), Piotra Roszczyka (pierwszy kierownik graficzny), Andrzeja Majkowskiego i moim. Zasadniczy pomysł był cały czas taki sam: pismo miało przemawiać do zagorzałych miłośników gier, których oprócz grania interesuje też wiele innych rzeczy. Stąd w pierwszych numerach artykuły na najrozmaitsze tematy - od kolei po ulubione filmy i muzykę.
Szata graficzna nawiązywała do poetyki zinów - amatorskich periodyków literackich dających autorom niczym nieograniczoną wolność. To zasługa Piotra Roszczyka, związanego wcześniej z zinem "Lampa i Iskra boża".
Czy to był dobry pomysł? Na pewno Gambler różnił się od wszystkich innych pism o grach. Nie tylko wydawanych w Polsce zresztą. To był znakomity pomysł na pismo niszowe, subkulturowe, co udowadnia dziś Reset, trzymający się zbliżonej koncepcji. Jednak zwodowanie stutysięcznika (taki był od początku planowany nakład Gamblera) to ogromne przedsięwzięcie. Uważam, że wydawnictwo Lupus zrobiło, co w jego mocy, by się udało. Szkoda tylko, że tak nikła część fantastycznych sum wpompowanych w pismo poszła na promocję.
Odrębną sprawą jest realizacja pomysłu. Pełnowymiarowe recenzje i opisy gier wydanych przed pięciu laty wywoływały wesołość konkurencji. Założenie było takie, że polski rynek jeszcze się nie ukształtował, więc ludzie grają w co się da, nie tylko w nowości. Innymi słowy - błędne. Dopiero pod kierownictwem Aleksa Uchańskiego stare gry wylądowały na należnym im miejscu, zajmując okazjonalnie rozkładówkę.
Szata graficzna Gamblera początkowo przypominała graffiti. NIestety to nie jest komplement. Dość powiedzieć, że każdą jej zmianę w kierunku mniej "odjechanej", a bardziej czytelnej czytelnicy witali aplauzem. Dokładniej ta ich część, która kupowała Gamblera bardziej dla recenzji i opisów gier, a mniej dla nieszablonowych tekstów.. Zwariowane koncepcje graficzne ostały się na koniec tam, gdzie ich miejsce: w Varia'tkowie, dziale, który do końca przypominał undergroundowy zin literacki.
Nasz zespół redakcyjny ciągle wspominam z dumą. Nie waham się nazwać go najlepszą redakcją magazynu o grach w Polsce. Mam na myśli okres od 1995 roku do końca 1999, kiedy ukazał się ostatni numer. Co prawda nie mieliśmy takiego fachowca od bijatyk, jak Gulash, a na naszych łamach nie ukazywały się głębokie dywagacje Bergera o wojskowości ;), ale jestem przekonany, że średni poziom tekstów mieliśmy nie do pobicia.
Z wyglądu pisma byliśmy zadowoleni od Rewolucji na przełomie 1998 i 99 roku. Dlaczego mimo to skończyło się tak smutno? To proste: Gambler nie przynosił zysków. Po dołączeniu krążka (a potem dwóch) mimo ich atrakcyjnej zawartości sprzedaż malała wraz ze wzrostem ceny, malał też nakład. Pod koniec sprzedawaliśmy, o ile pamiętam, od 28 do 36 tysięcy egzemplarzy. Można było zrobić dwie rzeczy. Wrzucić ze 100-200 tysięcy w promocję i modlić się albo zmniejszyć nakład i wegetować jeszcze przez kilka lat na granicy opłacalności. Na pierwsze wyjście wydawnictwo nie znalazło pieniędzy, na drugie nikt nie miał ochoty. Gambler odszedł w stylu Hemingwaya. Tyle że to nie my pociągnęliśmy za spust :)
A teraz chciałbym pozdrowić... znaczy podziękować wszystkim tym, którzy przyczynilii się do tworzenia Gamblera. Wysoki poziom literacki i merytoryczny pisma jest w ogromnej mierze zasługą Eli Jaworskiej, naszej sekretarz redakcji od numeru 1/94 do końca. Dbała o poprawność literacką naszych tekstów, nie wycinając przy tym rozmaitych żartów językowych i textów nie mieszczących się w kanonie poprawnej polszczyzny, ale typowych dla komputerowo-sieciowo-growego półświatka. Narzuciła sobie też zadanie zapewniania jakości. Jeśli w artykule były dwuznaczności, nigdy nie wzruszała ramionami, mrucząc, że "Czytelnik przecież wie o co chodzi", ale wymuszała na autorze wyjaśnienia.
Oczywiście nie ma pisma bez autorów. Było ich tak wielu, że wszystkich nie wymienię, ale wspomnę choć o początkach. Gambler nie byłby sobą bez recenzji Szymona Grabowskiego, lotniczych impresji Darka Bujalskiego, sumiennych opisów Przemka Ścierskiego (dziś PSX Excrme), dogłębnych analiz Jacka Ilczuka (przy drzewie wynalazków w Cywilizacji dąb Bartek to sadzonka), frontierowych opowieści z pokładu SV "Amisia" pióra Rafała Wiosny, mrocznych majaczeń i trawiastych transkonceptualizacji Maksymiliana "McSona" Wrzesińskiego i alternatywnych altosaksofonowych aleatoryzmów Jacka Grabowskiego alias dr DeStroyera. Ci położyli fundament, na którym ich następcy usiłowali zbudować dom.
Nic dziwnego, że w niektórych pokojach straszyło.
Wędrówki z kraju do kraju...
Krótki akapit przeznaczę na "przeprowadzki" wszelkich redaktorów po rozpadach magazynów. I tak np. po rozpadzie Top Secretu całość się rozeszła (chyba tylko Borek pisał co miesiąc dla Gamblera krótki felieton, często o rozpadzie TS). Później nastąpiła kolej na Gambler (w końcowym etapie życia pisma nakład już chyba nie przekraczał 40 tys.). Niby nic się nie działo, ale wraz z biegiem czasu kilku redaktorów zasiliło szeregi Secret Service. W tym momencie muszę wspomnieć jeszcze o redakcji TS, która wraz z rozpoczęciem wydawania pisma Komputer ŚWIAT GRY część "starej gwardii" wyskoczyła z nienacka! I tak wcześniej już wspominany założyciel Top Secretu Marcin Przasnyski, Aleksy Uchański (szef Gamblera!), Wojciech Setlak (także ex-Gambler), Marcin Górecki (pamiętacie legendarnego Gulasha i jego mordobica w SS?). Kojarzę także znakomitego recenzenta strategii - Sir Haszaka (Dariusz Michalski). Między innymi te osoby redagują teraz magazyn przeznaczony dla raczej niedoświadczonych graczy. I gratuluję im właśnie tego.
Zakończenie - tamte czasy już nie wrócą!
Zaproszone osoby opisały większość starszych gazet komputerowych, które dawniej święciły sukcesy. Zapewne nie przedstawiłem tu wszystkich tytułów sprzed kilkunastu lat (Computer Studio, Komputer i inne). "Świat Gier Komputerowych" został przedstawiony w osobnym artykule. Z biegiem czasu możecie się spodziewać suplementów do tego artykułu. W różnych formach. Jedno nie ulega wątpliwości - dzisiejsza prasa nie ma takiej 'iskierki', która kiedyś nas pobudzała. Mimo, że dziesięć lat temu Bajtek ukazywał się bardzo nieregularnie, brakowało gadżetów i płyt CD dołączanych do gazet - to właśnie wtedy panowały najpiękniejsze czasy. Obecnie jesteśmy zapędzeni, nie mamy czasu na wiele rozrywki i poświęcenia nawet kilku chwil na spokojne przeczytanie ulubionej gazety. A zresztą, czy ktoś ma dzisiaj taką ulubioną?
|